poniedziałek, 14 listopada 2011

historia pewnego zegara

Kilka dni temu, kiedy popijałam sokiem pomarańczowym zupę szczawiową i upajałam się ostatnimi chwilami urlopu w domu, nagle ktoś zaczął walić w moje drzwi. W biegu rozlałam sok i naciągałam na tyłek pierwsze lepsze jeansy. Za drzwiami stał wielki posłaniec a w ręku trzymał mały karton. Powiedział, że to dla mnie wciskając mi kartonik do rąk i podsuwając pod sam nos czytnik i plastikowe pióro do podpisania się. Podpisałam, ale patrzę na paczce nie moje nazwisko, a dobrze mi znane nazwisko pana M., poprzedniego wynajmującego nasz dom. Mówię do wyraźnie spieszącego sie pana, że niestety ale jednak nie mogę przyjąć paczki, bo to nie do mnie. I że ten pan z naklejki to owszem, kiedyś tu mieszkał, ale już nie mieszka. I że nie biorę, i chcę już oddawać karton panu z poczty, a ten wciska mi go siłą niemal i mówi, że to już było raz redirect i mam brać. Ja mu na to ale nie wiem nawet co to jest! Pan mówi, to niech pani otwiera przy mnie i sprawdza. Otwieram, a tam jakiś koszmarek plastikowy, zegarek dziecięcy na ścianę. Ja w śmiech, pan w śmiech (aż mu pet wypadł z gęby na MÓJ STRZYŻONY TRAWNIK ! - nie podniósł..) i mówi, niech se pani weźmie, bo mi się już nie chce latać. No to se wzięłam, jak mi pan z poczty nakazał. I tak stoję z tym zegarkiem, nad tym talerzem szczawiowej ze słoika i myślę i myślę... no i wymyśliłam. Wywaliłam mu spod szybki różowe obrazki, zaprojektowałam własną tarczę, wydrukowałam, wycięłam, wsadziłam i powiesiłam. Voila!



Wykorzystałam jedną z moich ulubionych grafik "Monsieur I" autorstwa Blanci Gomez (z tej strony). Myślę, że miła pani się nie pogniewa, bo w końcu na użytek własny i bardzo prywatny, a pochwalić się zegarkiem to chyba nie zbrodnia :)

3 komentarze: